Jak tylko zobaczyłam przepis na fasolowe pralinki kokosowe w komentarzach do konkursu – gratuluję wygranej! – to od razu pobiegłam namoczyć adzuki. Pomysł na nie spadł mi chyba z nieba, bo potrzebowałam czegoś do zrobienia „na szybko”, a wiadomo, im mniej składników, tym szybciej się robi. 🙂 Czasu w okresie przedświątecznym jest mało na każde dodatkowe prace, ale też nie mogłam nie przynieść nic na przedstawienia świąteczne Alka i Lidy do przedszkola. Dzieci próbowały pralinek pierwsze i bardzo im smakowały. Nam zresztą też. Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym nie dodała do bazowych składników jeszcze tego i owego, więc smak z pewnością odbiega od oryginału. Nie będę jednak ukrywać, że na przedszkolnych stołach uginających się pod cukrowym i glutenowym szaleństwem, wyglądały skromnie. Mnie też nie ominął glutenowy szał (mam teraz za swoje, że dałam się ponieść, bo chyba tysiąc młotów udarowych próbuje wywiercić mi dziurę nad prawym okiem), i po zagryzieniu czegoś tak pulchnego, co można tylko glutenem osiągnąć, i tak słodkiego, bo obsypane jest dużą ilością cukru, pralinki z fasoli nie smakują tak wybornie, jak w formie małego „co nieco” po kolacji. Dlatego nie należy ich jeść w towarzystwie glutenowo – cukrowych bomb migrenowych!
A oto przepis i składniki (robiłam z podwójnej ilości podanych składników. Wyszło mi ok. 40 pralinek):
- 950 g ugotowanej fasoli adzuki (ok. 400 g suchej namoczonej na noc i ugotowanej w wodzie ze szczyptą soli himalajskiej)
- 500 g daktyli (przelanych wrzątkiem i namoczonych – ok 30 minut – żeby zmiękły)
- 2 łyżki kakao
- 1 łyżka oleju kokosowego
- wiórki kokosowe
- 100 g mleka roślinnego
Wszystkie składniki, oprócz wiórków, zmiksowałam na gładką masę. Z mlekiem roślinnych trzeba uważać, żeby „ciasto” nie wyszło zbyt rzadkie. Ma się kleić i być elastyczne, ale bez przesady. Zmoczonymi w wodzie dłońmi uformowałam małe kuleczki. Odstawiłam je do lodówki, a w tym czasie uprażyłam na suchej patelni wiórki kokosowe. Warto kuleczki zwilżyć wodą i dopiero je obtaczać w wiórkach, bo będą się lepiej oblepiały. Trzymam je w lodówce, żeby one trzymały fason 🙂