Mam sąsiadkę. Marzenkę. Mieszkamy w podmiejskiej wsi – 2 km pieszo od tramwaju, tramwajem do miasta dobra godzina. Marzenka mieszka tu od 10 lat. Bez prawa jazdy. Mąż jako kierowca przez lat kilka ogarniał całą logistykę dowozów, przywozów, odwozów reszty rodziny … Ale życie bywa przewrotne i rzeczony mąż od kilku lat pracuje za granicą. Nadal ogarnia logistykę dowozów, przywozów, odwozów … tyle że dla zachodniej korporacji.
Marzenka z kilkuletnią córką codziennie do tramwaju pieszo lub rowerem. Słońce czy deszcz, śnieg czy upał. Patrzyłam na to z niedowierzaniem i podziwem. Czasami ze współczuciem, czasami z dumą, że mieszkam obok tak dzielnej kobiety.
Aż tu nagle Marzenka powiedziała sobie dość. Czas na zmiany. I zrobiła prawo jazdy. Zdawała egzamin wiele razy, ale nie poddała się. Wizja wiatru w oczy w drodze na przystanek tramwajowy dodawała jej sił. I teraz jeździ samochodzikiem. Wielka, wielka to zmiana w jej życiu. Na dobre.
Ostatnio wpadła mi w ręce książka Adama Kozaneckiego „Gotowanie jest super”.
Adam pięknie w niej opowiada czym jest dla niego gotowanie, dom rodzinny, grono najbliższych. Z tej opowieści wyłaniają się przepisy na posiłki z sercem na dłoni.
Ja i gotowanie … Historia trochę jak u Marzenki. Gotuję od lat, ale tak jakoś bez zacięcia i bez wyrazu. I nagle nadszedł dzień, w którym determinacja Marzenki i gawędy Adama powiały zmianą w mojej głowie.
I proszę – na stole pojawiła się kaczka z jabłkami, sorbet z truskawek i kiwi z nasionkami chia, pasta z makreli, kurczak w sezamie i wiele innych smakowitości. Rodzinka nie dowierza i oczy ma jak spodki w trakcie konsumpcji. A w każdej parze oczu nieme pytanie „Czy to naprawdę ona, czy ktoś inny?”.
To ja, to ja. Po prostu uwierzyłam, że nigdy nie jest za późno. Na nic.
Dziękuję Marzenko. Dzięki Adamie.