Lubię sól. Nie wiem dlaczego. Staram się, żeby było bardziej zdrowo niż niezdrowo, ale lubię sól.
Używam soli himalajskiej, czasami z ułańską fantazją solę Pustynią Kalahari lub Oceanem Indyjskim. Wyobrażam sobie wtedy szum oceanicznych fal lub ciepły piasek przesypujący się pomiędzy palcami.
Wieczorem kąpiel i mój ulubiony peeling solny, a zmęczone stopy do miski z czym? Z solą oczywiście. Cóż za ulga po zabieganym dniu.
I nie koniec na tym jeszcze. Kładę się do łóżka z nieodłączną książką o tym czy o tamtym, a mrok rozświetla ciepłe światło lampy solnej. Świeci się do późna w noc czuwając nad dobrym i spokojnym snem.
Ja rozumiem, że sól w życiu jest potrzebna, żeby właściwie docenić jego słodycz, ale żeby aż tak …
Dodam jeszcze, że moja córka, ze względu na problemy z zatokami, często poleguje z ciepłym kompresem z gruboziarnistej soli himalajskiej, a syn ma przy łóżku własną lampkę solną. Mąż nawet tak się rozpędził, że próbował posypać zimą śliski podjazd do domu solą himalajską. Ale tu jako Minister Finansów w naszej rodzinie musiałam jednak stanowczo zaprotestować.