Zaproś cud do swojego życia to najlepsze przesłanie jakie ostatnio słyszałam. Według Melissy Joy Jonsson, autorki książki „Metoda dwupunktowa w praktyce”, jeśli odpuścimy narzucanie sobie jaki cud ma zaistnieć, kiedy i gdzie, to on sam się pojawi, i może to być np. „cud znikającej choroby albo pojawiającego się miejsca parkingowego”. To moje pierwsze zetknięcie się z metodą dwupunktową. Dla części osób może to być typowe „hokus-pokus”, a dla innych metoda wykorzystywana od lat. Sam dwupunkt, to według autorki, przeniesienie nas od tego, co zauważamy i doświadczamy w danej chwili, do zauważania i doświadczania, że wszystko jest możliwe.
Kiedyś byłabym totalnie sceptyczna do takich doświadczeń, bo przecież „takie rzeczy” nie istnieją. Kiedyś doskwierały mi liczne dolegliwości, z którymi żyłam i nie próbowałam walczyć, bo przecież każdy ma swój życiowy bagaż i każdemu coś dolega.
Teraz wiem, że tak nie jest. Teraz wiem, że wszystko może się zdarzyć i trzeba być otwartym na wszystko to, z czym się stykamy. Czy cuda mogą zdarzać się na co dzień? Myślę, że mogą, jeśli tylko cudem będziemy też nazywać niespodziewane, ale jakże przyjemne, rzeczy dnia powszedniego. Czy jest możliwa przemiana świadomości przy pomocy dwupunktu? Nie wiem, choć bardzo chciałabym uwierzyć, że tak. Ta książka, jej praktyczna część, bo teoria mnie nie porwała, jest świetnym bodźcem do tego, abym poszukała jakiś warsztatów i przekuła wiedzę w czyny. A wtedy okaże się, czy metoda dwupunktowa jest dla mnie cudem samym w sobie.
Z pewnością dla mojego Aleksego wczorajsza kolacja była swoistym „cudem” 🙂 Chyba wszystkie dzieci uwielbiają makaron. My jadamy z reguły ryżowy, nieraz kukurydziany. I właśnie wczoraj na kolację była moja rodzinna wersja aglio olio e peperoncino.
Na olej kokosowy wrzuciłam kilka ząbków zmiażdżonego czosnku, dodałam 2 marchewki posiekane w cienkie talarki i pokrojoną w paski małą cukinię (paski „obrałam” obieraczką do warzyw). Po chwili dorzuciłam posiekany szpinak (ze 2 porządne garstki) i pokrojone drobno (wcześniej namoczone) suszone pomidory. Wszystko poddusiłam przez parę minut. Na koniec wrzuciłam posiekane 2 pęczki natki pietruszki i dodałam porządnego chlustu oliwy, żeby był odpowiedni smak. W międzyczasie ugotowałam makaron kukurydziany (my lubimy do tego penne) i wymieszałam na patelni. Doprawiłam jeszcze solą i pieprzem. Gdybyśmy jedli tylko my, dorośli, to dołożyłabym na początku, do czosnku, albo posiekaną papryczkę chili albo płatki chili. A już na gotowe danie lubimy sobie zetrzeć na wierzch pecorino romano, tak na przekór tego, że nie jadamy nabiału. Raz na jakiś czas. Pyszka.
A zatem smacznego i zapytajcie dzisiaj siebie: a gdyby tak zdarzył się cud? Kto wie … 🙂