Byłam w sobotę na warsztacie Sunday is Monday – Zadbaj o siebie!, który można porównać do dawnego darcia pierza.
W towarzystwie dopiero co poznanych dziewczyn, nie tylko się zrelaksowałam, ale też zwyczajnie porozmawiałam i podzieliłam doświadczeniami, a także wymyśliłam sporo pomysłów na to jak o siebie na co dzień zadbać. Jakże był mi taki warsztat potrzebny. A było to tylko kilka godzin skupienia się tylko na sobie, w towarzystwie innych kobiet. Zdałam sobie sprawę, że te rwane, sporadyczne momenty dla siebie, to za mało. Takie chwile zadbania o siebie, my kobiety, musimy dawać sobie regularnie, musimy też same się o nie zatroszczyć, bo nikt inny za nas tego nie zrobi. Musimy stworzyć z tych chwil powtarzalny rytuał, bo nawał codziennych zajęć powoduje, że pamiętamy o wszystkim, tylko nie o sobie.
Spotkanie zorganizowane zostało właśnie z przewodnią myślą: Zadbaj o siebie! I ta troska o siebie może dotyczyć każdego ważnego dla nas aspektu życia i dnia codziennego, to może być dieta, chwila relaksu z dobrą książką, joga, bieganie, cokolwiek, co Cię relaksuje, sprawia Ci przyjemność i dzięki czemu dbasz o siebie, zarówno psychicznie jak i fizycznie.
W trakcie warsztatu było ćwiczenie, podczas którego miałyśmy dobrać się w pary, opowiedzieć o sobie, zadawać sobie pytania i w końcu stworzyć dla siebie nawzajem zestaw relaksujących nas przyjemności, a najlepiej stworzyć plan wymarzonego dnia. Nie wiem dlaczego, naprawdę nie wiem, że to właśnie ta dziewczyna zaproponowała mi „parę”. Dlaczego wybrała mnie? Dlaczego w ogóle obie się znalazłyśmy na tych warsztatach? Wiem jedynie, po poznaniu później pozostałych kobiet i ich doświadczeń życiowych, którymi podzieliły się na forum, że te warsztaty dały mi tak dużo, właśnie ze względu na moją „parę”. Ogromnie mi zaimponowała, zresztą od razu jej powiedziałam, że bardzo ją podziwiam, bo gdy ja użalałam się nad sobą i opowiadałam jej o swoich niedolach, ona z ogromną energią wzięła „byka za rogi” i postanowiła żyć. Jak mi powiedziała: „jestem tu i teraz”. Żadnego miauczenia i użalania się nad sobą, żadnego roztkliwiania się, a przecież mogłaby, a jedynie czerpanie garściami, dokąd tylko można. Ogromnie dużo mi to dało. Nie wiem, czy moja para była równie zadowolona z tych warsztatów co ja, ale mam nadzieję, że zdaje sobie sprawę, jak dużo dobrego uczyniła dla zupełnie obcej osoby, byciem po prostu sobą.
A w ramach chwilowej przyjemności polecam szarlotkę bezglutenową, która jest pyszna. Pomysł został zaczerpnięty stąd. Jednak nie byłabym sobą, gdybym nie dodała czegoś od siebie 🙂
Składniki na ciasto:
- 110 g zimnego masła klarowanego lub oleju kokosowego
- 120 g mąki ryżowej
- 75 g płatków owsianych bezglutenowych
- kilka łyżek wody,
- 2 łyżki kakao,
- 1 łyżka melasy buraczanej lub innego słodziwa
lub można zrobić ciasto wg tego przepisu.
Pozostałe składniki:
- 1 kg obranych i pokrojonych jabłek (ja po prostu połamałam je na kawałki)
- 2 spore gruszki, również obrane i pokrojone
- cynamon – wedle uznania
- 120 g rodzynek
- 4 łyżki melasy buraczanej lub innego słodziwa.
- kubek mocno zaparzonej herbaty – ja parzyłam rooibos
- łyżeczka ekstraktu waniliowego
Namoczyłam rodzynki w herbacie. Jabłka, gruszki, z cynamonem i wanilią prużyłam w garnku na niewielkiej ilości oleju kokosowego. Gdy owoce zaczęły się rozpadać, dodałam odsączone rodzynki i melasę. Pogotowałam wszystko jeszcze z 5 minut. W międzyczasie włączyłam piekarnik na 170 stopni i wyrobiłam składniki na ciasto. I tak jak przy klasycznej tarcie, oblepiłam nim naczynie żaroodporne. Zostawiłam sobie tylko trochę (tak z 1/4) na wierzch, na kruszonkę. Warto włożyć jeszcze chociaż na chwilę ciasto do lodówki. Potem wylałam masę jabłczaną na wierzch, rozdrobniłam kruszonkę i wstawiłam do piekarnika na ok. 50 minut.
Ukrójcie sobie porządny kawałek i zadbajcie o siebie w tej chwili przyjemności i zdrowej słodkości 🙂