Pamiętam czasy, kiedy śmiałam się, że moją główną i w zasadzie jedyną aktywnością fizyczną jest podnoszenie łyżki, ewentualnie widelca, do ust. Nie znosiłam absolutnie żadnego wysiłku fizycznego. W-F w szkole był dla mnie najgorszą lekcją spośród wszystkich. Potem sprawy zaczęły przyjmować trochę inny obrót, chociaż ze sportowcem nadal nie mam nic wspólnego. W pewnym momencie bardzo polubiłam długie spacery, chociaż obecnie, z dziećmi, wyprawa do lasu przypomina jednak coś z koszmarnego snu. Gdy jedno wykręca się i wierci w wózku, bo mu się już nudzi, to kolejne próbują połamać się, wskakując do przydrożnego rowu. A wszystko to po przejściu zaledwie kilku metrów po wyjściu z samochodu. Ostatnio w ciągu godziny udało nam się przejść nie więcej niż kilkaset metrów. Całe szczęście, że odnalazłam przyjemność w korzystaniu z orbitreka, bo zmieniając podejście do życia, człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę z różnych innych ważnych rzeczy, jak na przykład to, że sport to zdrowie, a nie tylko pusty i wyświechtany frazes.
Wege siła to książka, którą ostatnio czytałam. Napisał ją Brendan Brazier, jeden z czołowych autorytetów w dziedzinie żywienia sportowców. Książka poświęcona jest diecie wegańskiej dla naprawdę aktywnych, a nie samej aktywności fizycznej. Autor opisuje jak sam, krok po kroku, na podstawie obserwacji własnego ciała, wytrzymałości i wyników sportowych doskonalił swoją dietę. I mimo że to niezbyt mnie interesuje, bo sportowcem nie jestem, to informacje zawarte w jego książce odnoszą się też do nas, zwykłych ludzi, tych mniej lub bardziej aktywnych.
Przykładem mogą być cenne informacje dotyczące białka i źródeł jego pozyskiwania. Wyobrażam sobie, że samo widmo sportowca na wegańskiej diecie, powoduje, że niektórzy łapią się za głowę. Przecież taki człowiek tym bardziej potrzebuje białka. No to nasuwa się zaraz drugie skojarzenie, że musi jeść chyba non stop strączki albo pakować w siebie niekoniecznie do końca zdrowe, gotowe produkty białkowe dla sportowców. Nic bardziej mylnego. I on o tym pisze. W jego przepisach dużo jest chociażby nasion konopii, ponieważ białko konopne jest białkiem pełnowartościowym, czyli zawiera wszystkie 10 aminokwasy egzogenne. Sporo jest też o wielonienasyconych kwasach tłuszczowych, elektrolitach, odwodnieniu, ale i możliwości doprowadzenia się do zatrucia wodnego, a także o nasionach, orzechach, czy też o kilku superfoods, jak na przykład maca. Wcześniej słyszałam o tym, jak się okazuje warzywie, że zdrowe jest. I tyle. A z książki się dowiaduję, że należy do grupy adaptogenów, które wspomaga eliminację stresu poprzez wzmocnienie gruczołów nadnerczy. WOW! To było dla mnie hitem tej książki, który, co oczywiste, zamierzam wykorzystać w życiu.
Przepisy mnie nie porwały, bo i nie mam potrzeby na robienie kęsów energetycznych czy naturalnych izotoników, ale kto to wie … może to się kiedyś zmieni. Jest kilka ciekawych przepisów na koktajle, chociaż ja wolę pozostać wierna Victorii Boutenko i boskiemu lekarzowi 🙂