Makrobiotyka była do tej pory dla mnie nieznaną dziedziną. Powiedzmy sobie szczerze, nie miałam najmniejszego pojęcia o makrobiotyce. Kojarzyła mi się tylko z zupą miso, która z reguły na zdjęciach wyglądała jak lura z kilkoma pływającymi składnikami. Urzekła mnie jednak pewna książka – Makrobiotyka, droga do zdrowia i długowieczności. A przede wszystkim urzekło mnie podejście autorki Madhavi Guemoes do tego tematu.
„Po prostu zapomnij o wszystkim, co kiedykolwiek słyszałeś o makrobiotyce. Uwolnij całkowicie swój umysł i pozwól sobie wszystkiego nauczyć się na nowo. W makrobiotyce chodzi o to, by znów żyć w harmonii, by przywrócić w sobie uniwersalny porządek. Możesz stosować dietę wegetariańską, a nawet wegańską, i mimo to jeść zupełnie niezdrowo. Makrobiotyka to mądra droga, która ponownie zbliży cię do twojego wnętrza. Ja reprezentują wegański, jogiczny i nowoczesny pogląd na dietę makrobiotyczną.”
Poniżej spis treści książki „Makrobiotyka, droga do zdrowia i długowieczności”
Im dalej zagłębiałam się w przepisy, tym bardziej się zachwycałam. Dlaczego? Bo, mimo że trzeba najpierw zainwestować w mało popularne składniki, to potem samo gotowanie nie jest skomplikowane. Nie ma miliona składników, a każdy w innej proporcji. Mało tego, sama autorka, jest wielką fanką własnej inwencji w kuchni. Nie masz jakiegoś składnika … nie przejmuj się, pomiń go lub zastąp innym. Makrobiotykę cechuje prostota na talerzu, ale jaka prostota … W jednym posiłku mamy absolutnie wszystko co najlepsze i wszystko czego potrzebujemy. Przykładem jest ta potrawka z rzodkwi, fasoli azuki i ryżu.
A ponieważ nie miałam naprawdę dużej części składników do owej potrawki, a bardzo chciałam już coś ugotować i sprawdzić czy równie dobrze smakuje jak wygląda, to padło na wyjątkowo szybką przekąskę. Pięć minut i gotowa. I rzeczywiście tak smaczna jak chwali ją autorka. Tą przekąską są pikantne orzeszki. Robi się je tak:
– 150 g dowolnych orzechów (ja wybrałam nerkowce),
– 4 łyżki sosu tamari,
– 1 łyżeczka syropu ryżowego (ja dałam miód),
– ¼ łyżeczki pieprzu cayenne,
– 2 łyżki nasion sezamu (akurat skończył mi się sezam, zastąpiłam go łyżeczką tahini),
– 1 łyżka płatków drożdżowych.
Orzechy podprażyłam na suchej patelni. Gdy się przyrumieniły, wyłączyłam gaz. Od razu dodałam sos tamari i energicznie wymieszałam. Następnie dodawałam po jednym składniku: miód, tahini, pieprz i płatki drożdżowe. Po każdym dokładnie mieszałam orzeszki. Całość przerzuciłam do miski, żeby się wystudziło. Orzeszki smakują naprawdę wybornie, ale dopiero jak są zimne.