Dzieci poszły do przedszkola, pogoda nas nie rozpieszcza, bo wrzesień prezentuje się jak połowa listopada, więc postanowiłam porobić trochę „wspomagaczy” na przeziębienia. Oczywiście, na wstępie, zaczął się problem. No bo co z tym całym gotowaniem? A jeśli nie gotować, to co? Cukier?
Pamiętam też jeszcze smak syropów jeżynowych, które robiła siostra mojej babci. Z pewnością zasypywała te jeżyny cukrem, bo konsystencja była syropowa, ale czy gotowała je, a jeśli tak, to jak długo, no i czy na koniec jeszcze je pasteryzowała? Tego już nie pamiętam, bo wtedy mało mnie interesowało przygotowywanie butelek z miksturami na jesienne chłody.
Teraz ja miałam w planach syrop z owoców czarnego bzu, bo jakoś sok i długie gotowanie do mnie nie przemawia. Ale ten cukier … On też do mnie nie przemawia. I eureka … przecież mam w domu książkę „Lecznicze rośliny dziko rosnące” napisaną przez naturopatkę, zajmującą się ziołolecznictwem od wielu lat. Kto jak kto, ale ona wie, co i jak przygotować, żeby wyciągnąć całą dobroć z roślin z zachowaniem tego, co powinno w nich pozostać. No i znalazłam przepisy na różne syropy. Zrobiłam najpierw jeden z malin, żeby przetestować jak to będzie, ale uprzedzam, że zmieniłam w nim zalecane proporcje, ze względu właśnie na to, że to maliny. Przy czarnym bzie i ziołach będę trzymała się już ściśle instrukcji. To składniki, z którymi lepiej zaufać innym, doświadczonym, żeby nie zrobić sobie krzywdy.
No więc przepis wygląda generalnie tak: zioła (u mnie maliny) należy gotować przez około godzinę w filtrowanej wodzie w odpowiedniej proporcji. Tylko że waga ziół nie odpowiada wadze wody, więc „należy wsypać je do naczynia z miarką i zmierzyć objętość, żeby dowiedzieć się, jak dużo wody dodać.” A najlepiej, z ziołami, na początku skorzystać z gotowych przepisów zawartych w książce, z podanymi już wagami i objętościami, żeby się nie pomylić i nie popełnić błędu. Przynajmniej, tak mi się wydaje, powinni robić tak początkujący, jak na przykład ja.
Ja, w swoim syropie z malin, zrobiłam zupełnie inną proporcję niż jest zalecana w książce, a mianowicie proporcję 1:2, ale właśnie ze względu na to, że są to bezpieczne maliny, a nie zioła (1 objętość malin do 2 objętości wody). Po godzinie należy przecedzić przez sitko wywar, a następnie dodać słodziwo, które jest jednocześnie konserwantem. W książce jest napisane, że najlepiej konserwuje biały cukier, ale można pokusić się o cukier trzcinowy nierafinowany czy miód. Ja zdecydowałam się na miód. Należy dodać go dwukrotnie więcej niż jest przecedzonego soku i rozpuścić w nim. Dodałam jeszcze 2 łyżki octu jabłkowego, który jest również polecany jako dodatkowy konserwant. Jeszcze raz przelałam, tym razem już syrop, przez gazę do wyparzonej butelki i już. Trzymam ją w ciemnym, chłodnym miejscu. Jest pyszny. Nastraja do dalszych działań z syropami, nalewkami, tynkturami czy naparami. Ogrom przepisów można znaleźć w tej książce. Można szukać „po ziołach” – jakie zioło na jaką dolegliwość. Albo szukać „po dolegliwościach” i dopasować odpowiednie zioło. Przy okazji wypisane są ewentualne przeciwwskazania do stosowania danych ziół i przepisów, żeby sobie krzywdy nie zrobić.
Polecam dla laików, takich jak ja, ale nie tylko. Odpowiednie połączenia ziół mogą zainteresować też już wtajemniczonych 🙂