Pamiętam z czasów późnego dzieciństwa jedno z popisowych dań mojego taty. Tak w ogóle to były tylko 3 potrawy, które robił i dla których zakasywał rękawy w kuchni. Pierwsza potrawa to ten nieszczęsny rozbebłany kabaczek nadziewany mięsem mielonym i pływający w ni to sosie ni to wodzie. Drugie danie było już o niebo lepsze, pyszne. Po prostu spaghetti. Zaś trzecie było robione na przyjście gości. Wyjątkowo i odświętnie, bo i wymagało dużo nakładu pracy i czasu. Była to kulka barania w czerwonym winie. Ja sama gardziłam wtedy takimi potrawami, ale pamiętam, że dorosłym bardzo to smakowało.
Dlatego, gdy mój mąż zadzwonił z rynku, że może kupić kulkę jagnięcą, wpadłam w ekscytację. Szczególnie, że ostatnio oglądałam program, nie jestem pewna, ale chyba Tomka Jakubiaka, o świetnej jakości jagnięciny jako mięsa i o jej niebywałym smaku.
Zatem w moim domu pojawiła się 1,5 kg kulka jagnięca, a ja zaczęłam szukać przepisu. W oczy wpadł mi taki na długo pieczoną z musem jabłkowym z bloga www.ninawkuchni.pl. Przepis w oryginale można zobaczyć tu. Postanowiłam, że spróbuję i swoje mięso też będę tak długo piekła. I jak to w życiu bywa, okazało się, że nie posiadam jednego z głównych składników, czyli rozmarynu. Mój doniczkowy wykończył się w garażu, czekając na wiosnę. Była sobota wieczór, a przed nami niepracująca niedziela. Stwierdziłam, że jednak nic mnie nie powstrzyma i zrobię to danie tak czy tak. Celowo też dokonałam pewnych zmian, a mianowicie nie wykrawałam tłuszczu, bo nie dość, że nie było go dużo, ale też zwyczajnie jest on nośnikiem smaku, no i nie dałam oliwy. Kołatało mi się w głowie ostrzeżenie Anny Ciesielskiej, która napisała w swojej książce „Filozofia smaku”, że zamyka ona pory mięsa i nie przejdzie ono aromatem i smakiem przypraw. Tak po prostu robię, odkąd to przeczytałam, i za bardzo nie wnikam czy to aby na pewno prawda.
A zatem przepis na wyborną potrawę, bo powoli pieczona jagnięcina w temperaturze 120 stopni (bez termoobiegu) jest niesamowita, przepyszna, rewelacyjna!
– kulka lub udziec jagnięcy (ja miałam 1,5 kg kulkę, ponacinaną przez rzeźnika na 3 grube plastry z kością),
– 1 łyżka soli ,
– 1 łyżka suszonego tymianku,
– ½ główki czosnku.
Mus jabłkowy: kilka jabłek obrałam, pokroiłam na kawałki i upróżyłam w garnku, z niewielką ilością wody, żeby nie przywarły na początku, ale bez żadnego słodziwa.
Wyciśnięty przez praskę czosnek wymieszałam z tymiankiem i solą i natarłam tą mieszanką umyte i osuszone mięso. Zamknęłam w naczyniu żaroodpornym i zostawiłam na noc w lodówce. Rano wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 120 stopni (grzałka góra – dół) i piekłam do momentu absolutnej miękkości mięsa, czyli gdy lekko odchodziło od kości i gdy włókna mogłam swobodnie rozdzielać między widelcami. U mnie mięso było gotowe po niecałych 6 godzinach pieczenia, ale przeciągnęłam je trochę dłużej. Pieczemy w zamkniętym naczyniu. Następnie można zdjąć pokrywkę i podpiec wierzch w 240 stopniach przez kwadrans, jak podaje oryginalny przepis, ale u mnie nie było to konieczne. Podawałam z parowanymi ziemniaczkami polanymi dobrej jakości masłem klarowanym, domowej roboty buraczkami i oczywiście musem jabłkowym. Naprawdę warto spróbować i gorąco polecam 🙂