Czy mięso nas zabija? To pytanie, na które przed przeczytaniem kilku książek, popukałabym się w głowę i powiedziałabym, że co jak co, ale dobre mięso jest dobre i z całą pewnością nas nie zabija. I mimo że nie byłam do końca zwolenniczką paleo, to było mi do niej chyba najbliżej.
Zaczęło się od Boskiego lekarza, o którym pisałam dopiero co. A niedawno wpadła mi w ręce książka dr Gartha Davisa Mięso nas zabija. Zaczęłam ją czytać z przymrużeniem oka, ale jednak zaczęłam. Byłam zaciekawiona, bo przez tydzień byłam na typowej surowej diecie zalecanej przez boskiego lekarza i czułam się świetnie. W weekend jednak popłynęłam. Obżarłam się mięsa, bo inaczej nie mogę tego nazwać, i mimo że z olbrzymią ilością surowych warzyw, to i tak w poniedziałek rano czułam się fatalnie. Ciężko fizycznie i psychicznie, z typową mgłą mózgową. Nawet nie było mowy o odstawieniu tego dnia kawy. Potrzebowałam jej jak spragniony wody na pustyni. I nagle proszę, taka książka. No to zaczęłam czytać.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to ogrom odwołań do badań naukowych. I mimo że generalnie dr Garth zaczął od powołania się na Badania Sześciu Krajów dr Keysa, na którego również się powołują zwolennicy mięsa i tłuszczów nasyconych (absurd prawda?), to nadal czytałam. Natrafiłam na masę ciekawych rzeczy, jak np. to, co od dawna mnie zastanawiało, zastanowiło i autora – jak to jest, że jak chcesz schudnąć, to musisz jeść białko, najlepiej zwierzęce, bo jest pełnowartościowe, a jak chcesz nabrać masy, to też musisz jeść białko, też najlepiej zwierzęce, bo pełnowartościowe. Potem przeczytałam o „labilnej rezerwie”, o której nigdy wcześniej nie słyszałam (również na szkoleniach dietetycznych), a która to pozwala na to, żeby nie trzeba było jeść za każdym razem posiłku złożonego ze wszystkich aminokwasów egzogennych. I na wszystko jest potwierdzenie konkretnymi badaniami, nie gdzieś na końcu książki, ale pod każdą co ważniejszą tezą. Badania, na które się powołuje, to badania z dłuższych okresów czasu, przeprowadzane na dużych grupach ludzi. Zrobiło to na mnie wrażenie. I mimo że facet jest wkurzający, bo absolutnie przekonany o własnej nieomylności i boskości (poświęcił nawet temu cały rozdział, żeby udowodnić, że tylko on ma wystarczające wykształcenie i wiedzę, żeby analizować wyniki badań, a reszta, w szczególności blogerzy, to nic nie rozumiejące jednostki, które szerzą kłamliwe informacje), to można przymknąć na to oko, bo wiedza, którą nam dostarcza jego książka, jest doprawdy imponująca. I mimo że nadal uważam, że zjadanie, tak jak w przypadku, typowych wegan, ogromnej ilości zbóż i strączków, nie jest do końca dobrym pomysłem, to przerzucenie się na większą ilość owoców i warzyw, szczególnie w postaci surowej, może wyjść nam tylko na zdrowie. No i ograniczyłam spożycie mięsa. Znacząco. Przekonał mnie.
P.S. Zapomniałam napisać, że jednym z głównych przesłań książki jest to, że to nie tłuszcze nasycone są złe, a samo białko zwierzęce i fakt, że spożywamy go o wiele za dużo, a np. cukrzyca typu 2 jest następstwem insulinooporności spowodowanej zatruciem komórek mięśni tłuszczem, co z kolei jest konsekwencją nadmiernego spożycia białka.
Udanej lektury, bo naprawdę warto!