Moja przyjaciółka wszystko pamięta. Pamięta zdarzenia sprzed kilku lat, jakby to było wczoraj. Pamięta dialogi, które z kimś kiedyś prowadziła, jakby to było chwilę temu, a nie tygodnie, miesiące czy lata wstecz. Pamięta masę zabawnych historyjek z dnia codziennego, a jak je opowiada, a opowiada świetnie, to śmiejemy się do łez.
Oczywiście, ja tak nie mam. Rano mogę z kimś o czymś dyskutować zawzięcie, a po południu nie pamiętam już co – kto dokładnie mówił. Nie, żebym nie pamiętała o czym rozmawiałam, ale o dokładnym przytaczaniu zdań już nie ma mowy. I z dowcipami też u mnie kiepsko, bo z reguły zapominam jak one szły. Dlatego jestem dumna z siebie gdy, od czasu do czasu, i mnie zdarza się coś zapamiętać, i mimo upływu czasu odtworzyć dokładnie co – kto powiedział.
I właśnie dzisiaj przypomniała mi się pewna historia, bo robiłam specjalnie dla Alka ciasto marchewkowe. Na życzenie. Historyjka o nim właśnie w roli głównej, a raczej jedna z jego złotych myśli. A mianowicie, któregoś razu moja mama musiała zostać z Alkiem i malutką Matyldą. My pojechaliśmy gdzieś z Lidą. Alek zabawiał babcię i w zasadzie buzia mu się nie zamykała, a Matylda spała w wózeczku. W trakcie ich rozmowy Mati zaczęła się wiercić i marudzić, a moja mama, w zasadzie sama do siebie, powiedziała głośno: – co tej Matyldzie tam nie gra? , a Alek na to: – gitara jej nie gra 🙂
Ciężko mi było znaleźć przepis na ciasto marchewkowe idealne dla mnie. Co czytałam jakiś przepis, to znajdowałam w nim coś, co mi nie pasowało. Postanowiłam zatem stworzyć sama połączenie składników wprost dla mnie. Zwróciłam jedynie uwagę, że w przeglądanych przepisach białka jaj były ubijane na pianę (następnym razem spróbuję ich nie ubijać, żeby uprościć sobie sprawę, bo wydaje mi się to zbędne w tym przypadku), a stosunek mąki do marchewki z reguły wynosił na oko 1:2. Postanowiłam tego się trzymać i popuścić wodze wyobraźni o smaku idealnym. Muszę przyznać, że wyszło naprawdę niczego sobie. Przy robieniu polewy (obowiązkowa, bo bez niej ciasto nie jest nawet w połowie tak dobre jak powinno być!) zainspirował mnie przepis Ani Starmach, i mimo że pozmieniałam tam chyba każdy składnik, oprócz kakao, to przyznam szczerze, on był inspiracją.
Oto składniki na ciasto (ilość idealna do naczynia, blachy o średnicy ok 25 cm):
- 2 szklanki zmielonych płatków owsianych lub mąki owsianej,
- 4 szklanki marchewki, startej na tarce o drobnych lub średnich oczkach,
- 5 jajek,
- szczypta soli,
- 1 płaska łyżka proszku do pieczenia,
- 5 łyżek rozpuszczonego masła klarowanego lub oleju kokosowego plus odrobina do wysmarowania naczynia do pieczenia,
- przyprawy: 2 łyżeczki cynamonu, 1 łyżeczka kardamonu, 1/2 łyżeczki suszonego imbiru, 1/2 łyżeczki mielonych goździków,
- 5 łyżek cukru kokosowego lub innego słodziwa
- 3 garście rodzynek (może być mniej lub więcej – do smaku),
- kilka łyżek płatków owsianych do obtoczenia naczynia do pieczenia.
Składniki na polewę:
- około 100 g oleju kokosowego,
- około 60-80 g cukru kokosowego lub innego słodziwa,
- 5 łyżek mleka kokosowego (ja używam Aroy-D),
- 4 łyżki kakao,
- garść płatków migdałowych.
Białka oddzieliłam od żółtek i ubiłam na sztywną pianę ze szczyptą soli. W drugiej misce połączyłam wszystkie pozostałe składniki, dodałam pianę z białek i delikatnie wszystko wymieszałam. Gotową masę wylałam do naczynia wyłożonego papierem, wysmarowanego masłem klarowanym i obtoczonego płatkami owsianymi. Całość piekłam około 60 minut w 180 stopniach (bez termoobiegu).
Gdy ciasto się piekło, zrobiłam polewę. Rozpuściłam w garnuszku olej i dodałam mleko, cukier i kakao. Wyłączyłam gaz i poczekałam z wylaniem na ciasto do zgęstnienia polewy, żeby nie wsiąkła. Uprażyłam płatki migdałowe i wysypałam na gotowe już ciasto z polewą.
Smacznego 🙂