Zajrzałam do tej książki z czystej ciekawości. O medycynie ajurwedyjskiej wiedziałam (i w zasadzie nadal wiem) tyle co nic. A jednak, teraz, połknęłam bakcyla 🙂
Ajurwedyjski detoks to był strzał w dziesiątkę. Kapitalnie się ją czyta, a co najważniejsze, znalazłam dużo, bardzo dużo odpowiedzi na różne nurtujące mnie pytania.
Ale od początku 🙂
Na wstępie spodobała mi się i szalenie zaciekawiła historia autorki, neurologa, która z biegiem czasu mieszkania w USA zapomniała o swoich korzeniach, doświadczeniach z ajurwedą i stylu życia rodziny. Mało tego, zaczęła studiować medycynę i tam, jak sama twierdzi, przeszła „pranie mózgu”, które spowodowało, że przestała pytać dlaczego. Poszukiwanie przyczyn danej dolegliwości było nie na miejscu. W końcu, po kilku „wpadkach”, zorientowała się, że lekarze, wykładowcy, po prostu nie znają na nie odpowiedzi. Jak napisała „o wiele łatwiej jest powiedzieć „nie zadawaj pytań” niż „nie wiem””. Już po kilku pierwszych stronach jej historii byłam urzeczona tą książką.
Właśnie między innymi dlatego „Ajurwedyjski detoks” tak bardzo mi się spodobał, bo autorka sama przyznaje, że zachodnia medycyna, owszem, ratuje nam życie, ale w chorobach przewlekłych … nie chodzi o to by pacjenta wyleczyć, tylko by leczyć i leczyć. Pacjent ma pozostać pacjentem już do końca swojego życia.
Im bardziej się zaczytywałam, tym bardziej podobały mi się zawarte w niej racje i teorie. Między innymi to, że np. powiedzenie osobie z nadwagą czy po prostu otyłej: jedz mniej!, albo: więcej się ruszaj! jest nie na miejscu. Że wyrzuty dopaminy po określonym jedzeniu są tak silne jak po zażyciu narkotyków czy po spożyciu wypiciu alkoholu. Silna wola w większości przypadków to za mało na zmianę nawyków żywieniowych. Książkę napisała w końcu neurolog, która połączyła swoją wiedzę o mózgu ze starożytną medycyną. Zgodnie z ajurwedą wszystko ma związek z trawieniem i wszystko się od tego zaczyna, począwszy od chorób autoimmunologicznych, poprzez neurologiczne jak i choroby układu krążenia, otyłość, cukrzyca, itd. A zmiana nawyków możliwa jest tylko poprzez delikatne i powolne przeprogramowanie organizmu i jego ścieżek metabolicznych, unormowania wyrzutów dopaminy i odpowiedniej neuroadaptacji przy pomocy „detoksu”, składającego się z kilku etapów. Detoksu, który nie jest detoksem w takim znaczeniu, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. Nie trwa on tygodnia czy dwóch, nie polega na restrykcyjnej diecie i ograniczaniu kalorii czy intensywnych zabiegach powodujących silne reakcje. Wprost przeciwnie.
Gorąco polecam, bo mnie przekonała ta książka i mam zamiar przejść przez każdy z etapów, nawet gdyby okazało się, że potrzeba mi na to roku.