Ostatnimi czasy walczę z wciąż obniżającym się poziomem witaminy B12 u siebie. Są ku temu przyczyny, o których nie czas i miejsce pisać :), ale powody są, gdyby ktoś się pytał. Jajek jem bez liku, nawet od czasu do czasu zdecyduję się na wątróbkę, o witaminach w świetnej dla mnie, posiadaczki polimorfizmu genu MTHFR, formule nie wspomnę. W ogóle też nie biorę pod uwagę witaminy pochodzenia roślinnego, bo co do jej przyswajalności przez człowieka zdania są co najmniej podzielone, więc tego nie liczę. A jednak wszystko na nic. Zaczynam też odczuwać psychiczne skutki niedoboru, bo chociaż w laboratoryjnych wartościach referencyjnych się mieszczę, to wiem już z doświadczenia, że dla mnie to za mało. Mimo, że nadal mam normę, to nosem zamiatam już po posadzce, i to jeszcze w fatalnym nastroju.
Dlatego zaczęłam wertować książki, co jeszcze mogę zrobić, żeby poprawić sobie poziom tej nieszczęsnej witaminy. I eureka, przypomniało mi się, że Andrew W. Saul w swojej książce „Wylecz się sam. Megadawki witamin” pisał o innej formie podawania B12, będącej świetną alternatywą zastrzyków, i oczywiście suplementacji doustnej, która właśnie nie zawsze jest skuteczna. Nawet ta w formie podjęzykowej, bo witamina B12, zwana kobalaminą, to ogromna cząsteczka, w której kobalt jest jej atomem centralnym. Wchłanianie kobalaminy odbywa się w końcowej części jelita cienkiego i wymaga obecności tzw. „czynnika wewnętrznego”, który wytwarzany jest przez komórki nabłonka żołądka. Do podziału kobalaminy potrzebny jest też silny kwas solny. W naszym przewodzie pokarmowym dochodzi też w niewielkim stopniu do jej syntezy dokonywanej przez „dobre bakterie”. A jednak dla wielu z nas, z różnych przyczyn, to za mało.
Podawanie witaminy B12 donosowo, nawet według Andrew W. Saula, może brzmieć dziwnie, ale zarzeka się on, że jest wyjątkowo skuteczne, ponieważ jest to naprawdę efektywna droga „szmuglowania” tak dużej cząsteczki do organizmu.
Donosową witaminę B12 można już kupić, choć jeszcze nie tak dawno było to nie lada wyzwanie, ale teraz już jest coraz bardziej dostępna. Ja sama zaczęłam korzystać z tej, zaś w książce można znaleźć przepis jak ją samodzielnie zrobić w domu z dobrej jakości i w dobrej formule tabletek. Dla mnie wygodniej było zakupić taką już gotową, ale dla innych ta druga opcja może będzie korzystniejsza. Trzeba jednak wtedy nabyć i witaminę B12 i książkę. Z drugiej strony, w tej książce jest tyle cennych informacji, że nikomu nie zaszkodzi trzymać ją na półce i korzystać z niej, bo naprawdę można się dużo dowiedzieć, a przede wszystkim wykorzystać tą wiedzę w życiu codziennym.
A ja codziennie od kilku dni psikam sobie do nosa moją witaminę i spokojnie czekam na rezultaty. Nie odczuwam też żadnych podrażnień śluzówki nosa ani skutków ubocznych takiego zażywania B12, gdyby ktoś się pytał 🙂
Witam,
Nie podałaś w jakiej postaci brałaś tę witaminę B12. Czy to była wszechobecna w aptekach cyjanokobalamina, czy metylokobalamina. Cyjanokobalamina musi w organiźmie się przetworzyć do postaci pożądanej, i tak naprawdę to przyswajamy 1 %. Norma nasza to 2,5 mcg jako 100 %, więc winniśmy wziąć 2500 mcg, a tak naprawdę to minimum 5000 mcg. Lepiej kupć w postaci metylokobalaminy, (już w Polsce jest o ponad roku taka możliwość) w dawkach 5 mg [5000 mcg (µg )], ona jest już gotowa do zagospodarowania przez organizm i przyswajana nawet u niektórych w 100%. Taka tabletka wystarczy jedna w tygodniu.Oczywiście to się ma nijak do naszych tzw. norm 2,5 µg jako 100%. Nam potrzeba 1000 razy więcej czyli 2,5 mg. Znam książkę, o ktorej piszesz i posiadam jego inne książki, jak również jego żony. Wszyskie są wspaniałe i rewolucjonizują obszar zdrowia i jego pochodnych. Pozdrawiam.
Witaj, witaminę B12 biorę i brałam, oczywiście, tylko w postaci metylokobalaminy, ze względu na polimorfizm genu MTHFR. Jeśli chodzi o nasze normy, to również zdaję sobie z nich sprawę 🙂 Dobrym przykładem są normy tej witaminy we krwi. Cały czas się mieszczę w normie, a gonię w piętkę. Mój organizm zdecydowanie potrzebuje jej więcej, a biorę po 500 do 1000 mcg dziennie. W Polsce udawało mi się znaleźć metylowaną B12 już prawie 4 lata temu, głównie opierałam się na nutrilabo i jarrow, ratował mnie też czynnik wewnętrzny zawarty w kompleksie z nutrilabo, ale np. igennus nie dawał rady. Ale teraz, z pewnych przyczyn (:)) potrzebuję jej jeszcze więcej. I ta do nosa spełniła swoją rolę. Poziom się podnosi, a ja lepiej się czuję. Napisane jest na opakowaniu, że to mieszanka metylokobalaminy i hydroksykobalaminy, więc formuły jak najbardziej są ok 🙂
Ja znam tylko tą jedną jego książkę, ale traktuję ją jak encyklopedię i ogromne źródło wiedzy. Dzięki za info, że są jeszcze inne i też warto je przeczytać i korzystać z nich. Pozdrawiam 🙂