„Im więcej wiem, tym wiem mniej” – jakie to prawdziwe. Pamiętam, że wcześniej tego nie rozumiałam. Mniej doświadczenia, więcej młodzieńczej buty i pewności siebie. Pamiętam, że w poprzednim życiu, jak byłam o czymś przekonana, to szłam w zaparte ze swoją opinią. Polskie przepisy podatkowe … szkoda o nich gadać … co jeden, to bardziej niejasny … byłam wtedy przekonana, że obronię każde swoje stanowisko. Z wiekiem jednak, z latami doświadczenia zawodowego, przyszła pokora. Nie jestem nieomylna, też popełniam błędy i też mogę coś źle zinterpretować. Im więcej czytałam, tym miałam poczucie, że wiem coraz mniej, a na pewno nie wszystko. A moje dążenie do całkowitej kontroli i perfekcjonizmu nie mogło zostać spełnione w takich warunkach. To spowodowało, że wypaliłam się zawodowo, mimo że uwielbiałam kiedyś to, co robiłam. Tak, uwielbiałam księgowość, która według mnie absolutnie nie jest nudna. To nie jest tylko wklepywanie dokumentów do komputera. To całe życie innych ludzi, ich marzenia, problemy i wizje.
Zaczynając zagłębiać się w problemach diety i suplementacji Lidy, a potem naszej, kończąc kursy i czytając masę książek, znowu zaczęłam odczuwać, że im więcej wiem, tym wiem mniej. I mimo, że nie grozi mi tu wypalenie zawodowe, to denerwuje mnie to, że każdy autorytet uważa coś innego. Do każdej tezy są potwierdzające je badania naukowe. Ostatnio czytałam książkę, która zrobiła na mnie wielkie wrażenie (Ajurwedyjski detoks). Doświadczenie w ajurwedzie jest niepodważalne. Przeczytałam tam, że powinno się jeść surowe owoce, ze względu na zawartość substancji odżywczych, ale warzywa powinno się obrabiać termicznie, ze względu na dużą ciężkostrawność surowizny. Lekkie ogrzanie czy zblanszowanie ich również przynosi odpowiednie efekty. Z kolei w Food Pharmacy, która zrobiła na mnie nie mniejsze wrażenie, autorki, podkreślają, że należy właśnie warzywa jest surowe i właśnie ze względu na to, co czyni je tak ciężkostrawnymi, a mianowicie ze względu na błonnik pokarmowy, który dociera aż do jelita grubego, gdzie jest pożywieniem dla naszych bakterii jelitowych. Wszystko co jest napisane w niej, jest potwierdzone, przez profesora Stiega Bengmarka, niekwestionowanego autorytetu, który prowadzi badania i wykłady na temat czynników warunkujących zdrowie. I bądź tu człowieku mądry. Książka sama w sobie jest świetna, napisana w zupełnie inny sposób niż pozostałe książki poświęcone diecie. Czyta się ją miło, lekko i przyjemnie. Można znaleźć sporo fajnych przepisów na potrawy surowe lub przygotowywane w niskich temperaturach. Ja, w końcu, skusiłam się zrobić chipsy z jarmużu (czemu ich wcześniej nie zrobiłam?) i okazały się rewelacyjne. I doszłam do wniosku, że jeśli chodzi o warzywa, to będę kontynuowała drogę, którą obrałam już jakiś czas temu. A mianowicie, gdy jemy obrobione termicznie warzywa, to zawsze staram się, żeby był jakiś dodatek surowych warzyw. I staramy się jeść ich naprawdę dużo. No cóż, najlepiej zachować złoty środek 🙂