Dziś będzie treściwie i z przejściem od razu do celu, bo wpisy o kosmetykach traktuję trochę po macoszemu. Nie żeby specjalnie i z premedytacją, ale dlatego, że po prostu używam ich tyle, że mogłabym policzyć je na palcach jednej ręki. A jak już coś mi się spodoba, to trzymam się tego „rękami i nogami” i z reguły słusznie. Ostatnio jednak skusiłam się na kilka nowych produktów od prof. Tuszyńskiego i wiem, że to będą kolejne kosmetyki, które pozostaną ze mną na kilka kolejnych lat, bo są rewelacyjne. Największe wrażenie zrobił na mnie szampon krzemowy z balsamem , bo nigdy jeszcze nie miałam takich włosów jak po tym szamponie i to w dodatku od razu, już po pierwszym użyciu, efekt był spektakularny dla mnie.
A wszystko dlatego, że moje włosy są grube, sztywne i jest ich „od groma”. Dodatkowo lekko falują, puszą się i mają masę wicherków. No i są ciągle suche i matowe. Zapanowanie nad nimi graniczy z cudem. Dobranie fryzury, nad którą z kolei ja jestem w stanie zapanować w domowych warunkach, i która by mi się podobała, też graniczy z cudem.
Pierwszy kontakt z tym szamponem wywołał we mnie irytację, bo słabo się pieni, ale irytacja szybko przeszła w zachwyt. Moje włosy stały się, po umyciu i wysuszeniu, miękkie! i błyszczące! I to beż dodatku żadnej chemii!
Ochoczo zatem przystąpiłam do testowania kolejnych kosmetyków profesora Tuszyńskiego, bo miałam jeszcze tonik i krem do twarzy . Oba produkty są świetne. Nie spowodowały tak spektakularnych efektów po kilku dniach stosowania (może muszę poczekać na to trochę dłużej), ale też wcześniej stosowałam masło shea, które nadal wzbudza mój zachwyt i jest po prostu cudowne. A jednak masło dość długo się wchłania i pozostawia tłusty film przez jakiś czas na skórze, zaś ten krem nie. A efekt może być jeszcze lepszy, potrzeba tylko trochę cierpliwości.
Wiem, że to nie są ostatnie kosmetyki od profesora Tuszyńskiego, wręcz przeciwnie. I z całą pewnością mogę napisać: gorąco polecam! Warto 🙂
P.S. No i znowu się rozgadałam i wcale tak krótko i treściwie nie wyszło 🙂