Alek to dziecko z pasjami. Interesuje go naprawdę wiele rzeczy. Jedną z nich są kamienie. Zbiera je namiętnie, a potem ogląda pod mikroskopem ze wszystkich stron. Ostatnio byliśmy z nim na targach Interstone, by mógł nabyć kilka okazów i cieszyć się, że jego kolekcja stale się powiększa. Właśnie na targach spotkaliśmy panią, która, jak się okazało w rozmowie, organizuje wyprawy, na których samemu wydobywa się kamienie. Jak było do przewidzenia, Alek już o niczym innym nie marzył, jak o własnym poszukiwaniu kamieni. Spełnił swoje marzenie, byliśmy z nim na wyprawie na spetarie i agaty. Nam też się ogromnie podobało, chyba połknęliśmy bakcyla, bo marzy nam się już kolejna wyprawa 🙂 Cudowna atmosfera, ogrom wiedzy i pasji, fajni ludzie, i kamienie, które oprócz kopania, zbierania i noszenia, trzeba jeszcze przeciąć, oszlifować i w końcu wypolerować, a w niektórych etapach mogliśmy brać czynny udział. Alek praktycznie cały czas uczestniczył w każdym etapie pozyskiwania swoich nowych nabytków. Cały wyjazd był niezwykle udany i dla niego i dla nas. Relaks i odpoczynek w najfajniejszej formie.
Jedynym mankamentem wyjazdu były posiłki. Po prostu był ogrom pszenicy. Biały, nadmuchany chleb na śniadania, z niego robiliśmy też kanapki na wyprawę. Na kolację makaron czy pierogi. I dodatkowo krowi nabiał. Nie powiem, że się nie obżarłam tych pierogów, były pyszne, ale …. do tej pory cierpię. Już w niedzielę rano gorąca lawa przelewała mi się przez brzuch, a w głowie łupało (myślałam, że to od nadmiaru wina, bo trochę sobie pofolgowałam z nim), ale w poniedziałek, mimo że ból głowy ustąpił, roztopiona magma nadal przewalała mi się po jelitach. Zapomniałam już, że można się tak źle czuć po pszenicy. Już nie mówiąc o tym, że prezentuję wzdęcie brzucha jak w zaawansowanej ciąży. Na co dzień pszenicę zjadamy gdzieś tam tylko okazjonalnie, a tutaj miałam ją na każdy posiłek przez 2 i pół dnia. Przypomniało mi się, że wiele lat temu, to dzięki książce Williama Davisa „Dieta bez pszenicy” znalazłam rozwiązanie swoich bolączek. To on palcem wskazał, że te dolegliwości, które mam, to nie wyssane z palca problemy, jak twierdzili lekarze, tylko nietolerancja pszenicy. To jego książka rozwiązała moje problemy. Przestałam miewać migreny 3 razy w tygodniu, a brzuch w końcu się uspokoił. To z kolei przypomniało mi, co pisała w swojej książce Giulia Enders „Historia wewnętrzna” o pszenicy, a mianowicie:
„Zboża bowiem wcale nie marzą o tym, żeby zostać przez nas zjedzone. Roślina przecież pragnie się rozmnażać – a tymczasem my zwyczajnie zjadamy jej potomstwo. Zamiast urządzać nam sceny rośliny, nie namyślając się długo, odrobinkę „zatruwają” własne nasiona. Ostatecznie cały proces nie jest szczególnie dramatyczny w skutkach – zjedzenie kilku ziaren pszenicy nie pociąga za sobą żadnych konsekwencji dla jednej i drugiej strony. W ten sposób mogą zaspokoić swoje potrzeby i ludzie, i rośliny. Jednak im większe niebezpieczeństwo wyczuwa dana roślina, tym więcej trujących substancji umieszcza w nasionach. Pszenica ma szczególne powody do niepokoju, ponieważ musi urosnąć z nasion i rozmnożyć się w bardzo krótkim czasie. Nie ma tu więc miejsca na wpadki. To dlatego gluten hamuje wydzielanie ważnego enzymu trawiennego u owadów …”
Gorąco polecam obie książki 🙂