„A niech się brudzą” to książka, która mnie bardzo zaciekawiła. Ostatnio bardzo dużo mówi się i pisze o tym, że sterylny świat wyparzonych butelek i silnie antybakteryjnych mydeł to nie jest dobra droga dla naszych dzieci. Że zdecydowanie lepiej jednak przymknąć oko na niektóre ekscesy dzieci, jakie mają chociażby u nas miejsce. W rodzinach wielodzietnych, nawet jakby człowiek chciał żyć w sterylnym świecie, to i tak nie da rady tego osiągnąć. No więc takie rzeczy, jak to, że komuś coś upadnie na podłogę i dziecko to zje, zanim zje to pies, przyjmuję już bez mrugnięcia oka. Mycie – spróbujcie myć trójkę małych dzieci codziennie od stóp do głów. Byłabym wrakiem człowieka po takiej codziennej rundce w łazience, więc szorowanie i mycie głowy odbywa się raz w tygodniu. W pozostałe dni jest to mycie tylko „strategicznych” miejsc. No chyba, że jest to upalne lato, wtedy trzeba ochlapać całe dziecko, ale też bez zbędnego szorowania. „Rach-ciach” pod prysznicem i z głowy. Kotłowanie się z psami po podłodze i wylizywanie ich futerka też się nam przytrafiało, bo nie sposób upilnować szarańczy. Wystarczy moment i spuszczenie dziecka z oka, żeby zamieszać coś w garnku, a tu już psia łapka w buzi siedzi. Mogłabym tak opowiadać i opowiadać o różnych „wpadkach” w naszym niesterylnym świecie.
A jednak znalazłam w tej książce coś, co od dawna zauważyłam wśród swoich bliższych i dalszych znajomych, i z czym postanowiłam się podzielić, bo wydaje mi się to ogromnie ważne dla przyszłości naszych dzieci. A mianowicie poczytałam sobie o cięciach cesarskich „na życzenie”. Ja sama jestem „z cesarki”, moja siostra również, i teraz, po przeczytaniu tylu książek poświęconych mikrobiocie, wiem, że dużo naszych problemów zdrowotnych może mieć swoje podstawy właśnie tu, a nie gdzie indziej i że generalnie „głową muru już nie przebiję”. Szkody poczynione są już nie do odrobienia. Absolutnie nie twierdzę, że każdy poród powinien kończyć się naturalnie, w żadnym wypadku. Cesarki dały szansę na przeżycie ogromie ludzkich istnień i kiedy są konieczne, to należy je przeprowadzać. Mówię tylko o tych „na życzenie”, kiedy to kobieta, bez żadnych wskazań zdrowotnych, umawia się z lekarzem, bo albo nie chce cierpień (chociaż moim zdaniem chwila cierpienia podczas porodu to nic z tygodniami cierpienia po operacji) albo się boi, albo jeszcze coś innego.
Ja miałam ogromne szczęście urodzić tą moją trójkę naturalnie, albo to raczej oni mieli to szczęście. I wiem też, że nie zawsze wszystko przebiega zgodnie z planem. Pamiętam jak rodziłam Matyldę. Jednocześnie, w pokoju obok, rodziła inna kobieta. Miałyśmy świetną położną, która przeprowadziła mnie przez trud porodu w spokoju i przeświadczeniu, że wszystko przebiega jak należy. A jednak, mojej sąsiadce z pokoju obok, poród przebiegający książkowo, jak u mnie, nagle zakończył się cesarką. Po prostu, nieraz tak się zdarza, mimo najlepszych chęci wszystkich zainteresowanych. Z pewnością ta cesarka była konieczna.
A wszystko rozchodzi się o proces kształtowania się mikrobioty, który według autorów książki, trwa od 3 do 5 lat od chwili narodzin. W tym czasie nasza mikroflora jelitowa jest bardzo niestabilna i bardzo wrażliwa na wszelkie nasze działania, a to ona będzie miała zasadniczy wpływ na to, jaki rodzaj mikrobiomu będziemy mieć w naszym późniejszym życiu. Zatem cesarka i „zasiedlenie” noworodka zupełnie innymi bakteriami niż tymi przy porodzie naturalnym, może mieć naprawdę długotrwałe i długofalowe konsekwencje, włącznie z występowaniem chorób przewlekłych o podłożu immunologicznym. Czytałam też, że zaczyna się praktykować „zaszczepianie” dzieci, które musiały przyjść na świat poprzez cesarskie cięcie, bakteriami mamy. Szkoda, że mnie nikt nie „zaszczepił” w ten sposób, naprawdę żałuję. Akurat taką szczepionkę to bym chciała dostać, gdyby się mnie ktoś pytał 🙂
„Coś na życzenie” nie zawsze jest lepsze. A nawet jeśli dla nas jest lepsze, dla naszej wygody i samopoczucia, to nie po to my, rodzice, decydujemy się na dzieci, żeby „na życzenie” już na wstępie utrudnić im start w życiu. Generalnie to fajna ta książka …